czwartek, 8 marca 2012

Idąc w mżawce.
Tuż koło żółto-czerwonych świateł stacji Lotos pomyślałem że będę istniał wiecznie. Będę istniał wiecznie w Tobie, mój Boże. Tylko tyle i aż tyle.
Czerwono żółty Lotos, płaski i jednopłatkowy, nie taki piękny, jak ten, który Budda trzymał w ręku uśmiechając się do swych uczniów.
Czas... tchórzliwy kuglarz.  Znajdujesz klucz do Nieprzemijania, a ten przewraca się na plecy i udaje martwego. Liczy na to, że szybko ci przejdzie. Czasami jednak nie przechodzi. Dzisiaj nie przeszło. Jest trochę zabawy, gdy raz po raz pstrykasz jego chitynowy pancerz paznokciem, a on
jak bezwładna wskazówka opada cały czas na godzinę osiemnastą.
Widziałem człowieka w autobusie. Twarz miał spiętą, źrenice rozdygotane od napierającego zewsząd chaosu. Tak bardzo chciałem, żeby umiał napić się światła z Twojej dłoni, mój Boże. Wyszedłem z autobusu otulając go tą myślą.
I ta dziwna pewność, że Ty przechadzając się po naszych Pustych Królestwach ujrzysz ten znikający, ubogi płaszcz, podziurawiony  wszystkimi odcieniami nicości... i zamienisz go w Byt.
Ta dziwna pewność, że Wszechmoc pochodzi od Miłości, nie od Pragnienia Mocy.
Idąc w mżawce widziałem żółto-czerwone neony w ciemnych kałużach.



”Jezu, pomóż mi, gdyż jestem zagubiony i zdezorientowany.
Nie znam prawdy o życiu po śmierci.
Wybacz mi, jeśli obraziłem Cię czcząc fałszywe bóstwa, które nie są prawdziwym Bogiem.
Ocal mnie i pomóż mi dostrzec z klarownością Prawdę, i uratuj mnie od ciemności mojej duszy.
Pomóż mi wejść do Światła Twojego Miłosierdzia.
Amen.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz