siła ufności otwiera Nieskończoność. jest jak zdrowe ziarno. drzewo nie przestaje rosnąć. nie przestaje wydawać owoców. ukryte pokłady soków życia należą do ufności.
ziarno które obumiera to nie to samo co ziarno które umiera.
gwiazda która eksploduje. wszystkie składowe cudu życia rozsiane wokół jej nieobecności.
z niej powstaną planety. woda i chmury.
wiara w sens trwania życia jest zdumiewająca. każde źdźbło głosi tę ewangelię.
siła wątpienia to siła tragiczna.
ziarno zarażone niemocą wiary że samo w sobie jest cudem.
ziarno które umiera ale nie po to by dać życie innym.
wtorek, 31 lipca 2012
poniedziałek, 23 lipca 2012
zbyt wiele
Zrób jeden krok w kierunku Boga, w kierunku Jezusa Chrystusa, a On pokona nieskończoność. On już ją pokonał, brakuje tylko twego jednego, małego kroku. Czy to zbyt wiele?
niedziela, 22 lipca 2012
star szip - odcinek 1
bardzo lubię
science-fiction.
głównie
dlatego że jeszcze bardziej lubię głębiny. tj. kosmos właściwy.
katapulta wyobraźni .
katapulta wyobraźni .
wymyśleć star szip to podstawa. jego architektura
paliwo oraz gatunek przestrzeni który
będzie musiał pokonać. star szip musi mieć te elementy. inaczej nie poleci.
albo nie będzie mu się chciało. bo są też star
szipy AI [artificjal intelidżens].
pół-myślące
pół-niemyślące maszyny latające w międzygwiezdnym spejsie. ale one nas nie interesują. interesują nas prawdziwe
maszyny. prawdziwe star szipy. którym
się ani chce ani nie chce. bo tylko pasażerom pilotom technikom astronautom
może się chcieć albo nie chcieć.
a star szip odbiera te niuanse psychiki ludzkiej
jedynie przez drążek pilota. a nie sam z siebie.
szczypta dystansu
czasowo-przestrzennego a star szip nabiera rumieńców.
dystans –
jakby go nie definiować - powinien mieć naturę mętną. taka czasowa nieco metaforyczna zawiesina między
pragnieniami bohaterów [pasażerów star
szipa] a celami fizycznymi.
dystans niekoniecznie
musi mieć naturę fizyczną.
może mieć nawet
i metafizyczną.
pod-przestrzenną
nad-przestrzenną. ale za to nigdy para-przestrzenną. [przestrzeń to przestrzeń. swoisty brak czegoś by inne coś mogło ujawnić swoje istnienie. a najradośniej czyniącej to
przez ruch.
bo jak wiemy
- - u
nas - - istnienie się porusza. [ czy
to nie zdumiewające że człowiek to istota która zagarnia na własność cały
wszechświat którego ani nie rozumie ani nawet wzrokiem nie ogarnia prostym i
bezczelnym u nas? ot tak?]
istnienie cały czas się rusza. i do tego
wszędzie. i to jest właśnie przestrzeń.
nie można za bardzo igrać z czytelnikiem i
mówić mu że przestrzeń to tylko metafora pewnego akwenu zdarzeń. musi mieć
aspekt fizyczny. niewątpliwy aspekt fizyczny posiada na przykład nos pani z kiosku.
mgliste
zawiesiny muszą nieco świecić niczym strzępy gazowych orchidei po wybuchach
supernowych.
szybki.
wytrzymały. star szip.
ostatnio
modna jest substancja zwana włóknami z których to robi się star szip.
oczywiście w myślach.
kogo
obchodzi jakaś grawitacja?
pierwsze
drugie i trzecie prawo dynamiki w obliczu światów do których właśnie dociera nasz
star szip zwyczajnie bledną?
oto
przykład.
star szip przypominający rzadko
dziurkowany durszlak w swym funkcjonowaniu okazał się bardziej durszlakiem niż star szipem.
pokonywanie
dystansu wielu setek milionów lat świetlnych w kilka minut polegało na
zasysaniu przez zestaw mini-blek-hols
niskogatunkowych przestrzeni i odcedzaniu ich niczym wodę od wysoko
gatunkowych przestrzennie rurek których to osobliwe końcówki łączy się w punktowy horyzont zdarzeń w zasadzie będący
celem podróży. problem polegał na przeciśnięciu przez ten durszlak ciała biologiczno-świadomej
istoty. właściwie zostawały po niej nienaturalnie rozciągnięte w czasie i
przestrzeni nano-nitki z których to żadna maszyna nie potrafiła od nowa ulepić Kowalskiego. po każdej takiej podróży międzygwiezdni podróżnicy nie
wiedzieli w jakich tym razem ciałach się obudzą. niektórzy z nich woleliby już
raczej spać wiecznym snem niż zobaczyć się w lustrze po transformacji.
dzisiaj rano
zobaczyłem twarz w lustrze.
i pomyślałem że star szip typu durszlak obleciał pół kosmosu i wypluł mnie rurkami w zupełnie nowej postaci. choć miejsce i twarz wydają się być identyczne z tymi z soboty.
zobaczyłem twarz w lustrze.
i pomyślałem że star szip typu durszlak obleciał pół kosmosu i wypluł mnie rurkami w zupełnie nowej postaci. choć miejsce i twarz wydają się być identyczne z tymi z soboty.
czy jest
nazwa choroby na coś takiego?
wtorek, 17 lipca 2012
Wypisy ze starych dzienników: 05.05.1995
Mała zmiana nastroju... taki impuls.
Pisałem dzienniki przez długi, długi czas.
Właściwie oprócz mnie i Pana Boga nikt ich nie czytał. Długo dojrzewałem do decyzji, żeby pokazać je innym, choćby w małych fragmentach. Jakby nie patrzeć upublicznianie swych pamiętników to rodzaj wysublimowanego ekshibicjonizmu. Obnażanie "miejsc intymnych", nawet jeśli tym "miejscem" jest ukryta dusza, zawsze będzie się wiązać z pewnym ryzykiem. Mianowicie, ujawniona intymność może zostać nieuszanowana. Moje dzienniki to zapis zmagań z samym sobą. Czasem groteskowych a czasem dramatycznych wewnętrznych dialogów, których echo można usłyszeć w mej debiutanckiej powieści (a propos książka wciąż czeka na jakąkolwiek reakcję wydawnictw). To trudny i zarazem niezwykły dialog z Panem Bogiem. Raz jest to krzyk bezsilności, innym razem krzyk radości, wszystkie gamy człowieczych nędzy i uniesień. To również modlitwy, wyszeptane, wyśpiewane... słowa pokorne i niepokorne, chwile pasjonujących poszukiwań w świecie ducha, a także dni stagnacji, miesiące udręki i lata cichych, niewidzialnych śmierci.
Kiedy dziś je czytam, to sam się dziwię, że są to moje słowa. Chciałbym się podzielić kilkoma fragmentami, bo taki właśnie impuls powraca do mnie od kilku tygodni. Wybieram je na chybił trafił, bez żadnej określonej metodologii.
05.05.1995
Pascal: "Skoro człowiek stracił prawdziwą naturę, wszystko staje się jego naturą; tak samo, skoro prawdziwe dobro stracił, wszystko staje się jego dobrem"
"Jeśli się trapią w głębi, iż nie posiadają więcej światła, niech nie ukrywają tego: nie ma w tym wyznaniu nic hańbiącego; wstyd jest tylko nie mieć wstydu. Ostateczny to dowód słabości umysłu nie wiedzieć, jak nieszczęśliwy jest człowiek bez Boga".
"Od piekła lub nieba odgradza nas tylko życie, rzecz najkruchsza w świecie"
"Natura bowiem jest taka, iż wszędzie ukazuje straconego Boga i w człowieku, i poza człowiekiem, skażoną naturę"
Czasem, myślę sobie, Panie Boże, że tylko krzyk do Ciebie obejmuje mnie całego. Nieutulona otchłań ego tak może tylko posiadać samo siebie, imitować objęcie Twoich ramion. Jeśli już tylko krzykiem, tym wibrującym jękiem, poza jakąkolwiek materialną słyszalną częstotliwością umiem się modlić, to właśnie tak będę się modlił. Nie mam sił udawać, że jestem lepszy, cichszy, pogodniejszy...
Czasem mam wrażenie, że już wszystko mi odebrałeś, i pozostawiłeś tylko ten krzyk, udrękę niepewności między JEST a NIE JEST.
Serce człowieka jest rzeczą tak wielką, że aż straszną! Jeśli wierzy w Ciebie, jesteś dla niego Miłością, jeśli wielbi rzeczy, porzucając samo siebie - jesteś, Boże, dla niego nicością... Czy całe życie nie jest wewnętrznym pojedynkiem ludzkiego serca, abyś był bardziej Miłością, niż nicością?
Serce nie potrafi Ciebie kochać jako nicości, potrafi natomiast iść przez nicość kochając. To właśnie jest definicja wiary wg św. Jana od Krzyża. Nada, nada, nada, nada... aby Chrystus był wszystkim.
Pascal: "Pożądliwość posługuje się Bogiem, a cieszy się światem; zasię miłość przeciwnie".
niedziela, 15 lipca 2012
B*&$76854lolo
o czym by tu…
no właśnie. nie ma za bardzo o czym.
wszechświat taki rozległy a ja się
zastanawiam o czym by tu.
o tym że
zjadłem ostatniego trufla. zbyt banalne. ale za to prawdziwe. można nawet powiedzieć
że pisanie o jedzeniu ostatniego trufla byłoby swoistą literaturą faktu.
ale kogo interesuje to że właśnie zjadłem
ostatniego trufla?
czy w tym
rozległym wszechświecie znalazłaby się choć jedna jedyna istota wyposażona w emocje
i świadomość [niekoniecznie musi to być
istota ludzka] którą w jakikolwiek sposób fakt zjedzenia przeze mnie
ostatniego trufla - - - poruszyłby?
to się nadaje
tylko na facebooka. nie na bloga.
blog.
jak sama nazwa
wskazuje [a propos skąd się wzięło słowo
blog?] aspiruje. celuje. do tajemnej strefy art.
a facebook to wysypisko zużytych słów.
niektórzy uważają
że współczesne hałdy śmieci zwane wysypiskami to ostatni autentyczny performance. całkowicie wolny od
mizdrzących się autystycznych
artystów.
sztuka.
instalacja. happening. zwał jak zwał. chodzi o to że ta kupa śmieci to
uwolniona od fałszu forma artystycznego wyrazu ludzkości. bezpośrednia do bólu
[rzekłbym nawet do odoru] szczera.
nie wiem…
nie wiem… nie znam się.
ostatnio coś
dziwnego się ze mną stało. od myśli szybko przechodzę do słów. a od słów do
uczynków.
nie wiem… może to akurat dobrze. a nie źle.
otóż wiele
się nie namyślając wrzuciłem ten zlepek zużytych słów na fejsa. (cyt. dosł.
z samego siebie):
„Mam świadomość, że nie podniosę poziomu
cywilizacji tym wpisem. Mimo to, odważę się.... otóż zjadłem ostatniego trufla.”
tylko
dlatego że jest to cytat użyłem dużych liter oraz przecinków. bo normalnie jak
już wspominałem nie używam. ich.
nie żebym nie poważał. zwyczajnie nie
stosuję. taki autystyczno-artystyczny czojs!
o i proszę.
jest reakcja.
marcin to lubi. a mariusz skomentował
„a moralniaka masz”? więc ja lubię
koment mariusza. nie ma w gupim fejsie opcji lubienia lubię. bo polubiłbym lubienie marcina.
o tempore. o
mores.
o ludzkości.
quo vadis? w jakież to meandry mielizn mentalnych zabrnęliśmy
zaraz. zaraz…
jakiś B*&$76854lolo pisze do mnie na
czacie dziwnymi krzakami. odpisuję: WTF?
B*&$76854lolo: przeprasza, pisane z inne
galaktyka, nie poznam język polski, użył google translator.
Ja: że co?
B*&$76854lolo: jest wzruszony ze ty i B*&$76854lolo
lubi trufle. Cieszy się zjedzony ostatni trufel. Bo wielbie bardzo truflami. Jesteśmy
sąsiady. Moja galaktyki blisko ich galaktyką. My tutaj mlaszczemy truflami. No
i mamy facebook!
Ja: spadaj świrze!
przełączam
szybko na offline.
to może jednak
o sąsiadce napiszę co trzyma w swoim małym mieszkanku w bloku około 14 kotów?
no i co niby
mógłbym o niej powiedzieć?
nic. to
straszne.
myślę że
można o niej napisać naprawdę wiele niezwykłych rzeczy. takich że się filozofom
nie śniło. ale ja nie potrafię oprócz tego że trzyma w swoim małym mieszkanku w
bloku około 14 kotów.
przeprasza. jutro kupi nowymi truflami
paczka.
piątek, 13 lipca 2012
analogowy spacer wśród
Drugoplanowym celem lotu był spacer w otwartej przestrzeni kosmicznej...
powinno się mnie wsadzić w kapsułę. wystrzelić w kosmos i porzucić gdzieś na obrzeżach Drogi Mlecznej.
nie jestem okrutnikiem.
po prostu moje cele z punktu widzenia ludzkiej cywilizacji były są i będą drugoplanowe.
na przykład teraz
całkiem rozmyślnie bojkotuję przecinki. to bardzo niegrzecznie z mojej strony. matka literatura nie puści mi tego płazem. przypomni mi tę arogancję w najmniej spodziewanym momencie niczym koszmar o maturze.
ściąga nie spada na mój stół ale na zielony blat nauczycieli.
o czym to ja....
aha!
zobaczyłem dziś myśli.
tak. to były myśli. tuż nade mną. na coś czekały. właściwie jakby czekały gdy wreszcie będą mogły stać się moimi
myślami.
taki łagodny cumulus z lekką poświatą, w każdym bądź razie z kosmosu wygląda jak analogowy baranek.
nigdy nie lekceważ ciemnej strony liczydła. tak mogłoby powiedzieć Liczydło marki Wader do Kalkulatora marki Luke Skywalker.
o czym to ja...
aha!
i w tej kapsule miałbym takie małe drzwiczki na zasuwkę. ubierałbym codziennie taki niedopasowany skafander i wychodził na spacer.
prosto w przestrzeń kosmiczną. jak na łąkę. albo na ulicę.
jak ja uwielbiam takie spacery!
patrzę sobie na gwiazdy. one patrzą na mnie. co ważne!
one nie są już migoczącymi punkcikami na odległej płachcie w kolorze wiecznie wilgotnego kleksa.
ich wielkość to wielkość dojrzewających papierówek lub jakby za chwilę same miały spaść.
zadudnić radośnie o ziemię.
i ja tam chodzę. właściwie płynę. frunę. sunę. krokiem spacerowym. i nie nazywam gwiazd. nie ma takiej potrzeby. zapominam o Cygnus Orion Mgławicy Magellana.
pastwię się nad myślą która nie stała się moją.
ciszą wśród.
osamotniony neuron
pisanie scenariusza do filmu dokumentalnego to artystyczno-intelektualne (z przewagą artystyczno) salto mortale. wiszę w powietrzu wygięty do tyłu w charakterystyczny pałąk i nie wiem kiedy jak oraz na co opadnę roztrzaskując się lub też przeżyję upajając się burzą oklasków.
standing ovation
kierownik produkcji chce mieć jasne wytyczne. rozumiem go. sceny. inscenizacje. lokalizacje. wnętrza. scenografia. rekwizyty. gdzie jakie ile?
nie znam odpowiedzi.
to znaczy znam ale są tak mętne że w zasadzie nie są.
nie wiem.
jak pan reżyser i scenarzysta może nie wiedzieć? ano może.
scenariusz filmu dokumentalnego nie powstaje tak jak scenariusz filmu fabularnego. nie ułożę sobie całego świata zgodnie z mą uprzednią wizją. to znaczy w jakiejś części ułożę ale i tak kilka nieoczekiwanych wypowiedzi - ba! kilka słów - wywraca cały ten piękny konstrukt do góry nogami. i tutaj scenarzyści i reżyserzy dokumentu [zazwyczaj to dwoje w jednym] dzielą się na dobrych dokumentalistów oraz złych dokumentalistów.
dobry dokumentalista to taki który akceptuje że konstrukt upada. wprawdzie tygodnie może nawet i miesiące ślęczenia nad kilkoma stronicami scenariusza bierze w łeb ale rzeczywistość - tj. ten zupełnie nowy i chropowaty krajobraz faktów w jakiś sposób wynagradza ten żal. bowiem zaobserwowane życie zawsze jest dla niego atrakcyjniejsze niż jego zgrabna gładka i symetryczna wizja która ma się nijak do zaistniałych faktów.
zły dokumentalista idzie na wojnę z faktami.
wizja wydaje się atrakcyjniejsza. dla niego dokument to brutalna sztuka zapanowania nad chaosem życia która jak wszyscy dobrze wiemy jest materią zbyt barwną zbyt wielowymiarową zbyt krzykliwą zbyt prostą zbyt nieuchwytną... ryba która złośliwie namydla swoje łuski.
zatem scenariusz filmu dokumentalnego to właściwie idea w nieustannym interaktywnym procesie. jej najbardziej naturalnym środowiskiem jest wnętrze głowy tegoż scenarzysty-reżysera a nie zapisana kartka papieru.
ale chyba coś musimy wiedzieć TAK? o czym to właściwie jest film?
zawężanie - selekcja - wyodrębnienie. przecież można powiedzieć że to nie jest film o pingwinach Indianach drapaczach chmur samolotach proszkach do prania. a jednak można!
tylko po co?
mam ochotę wtedy zaprosić wszystkich do wnętrza swej głowy jak do muzeum.
proszę wycieczki za tymi szklanymi gablotami znajduą się jeszcze nieukształtowane do końca idee. proszę nie dokarmiać ani też nie stukać w szybkę.
czasem ten osamotniony neuron potrafi zaskoczyć samego siebie.
wtedy rodzi się myśl. idea. sztuka zadziwiania samego siebie powinna mieć osobną dyscyplinę w para para para olimpiadzie - dla scenarzystów-reżyserów filmów dokumentalnych.
czwartek, 12 lipca 2012
W Bożym planie, raj był rzeczywistością,
w której twórcza konfrontacja między
życiem naturalnym (zmysły i umysł) a życiem nadprzyrodzonym (miłosna wizja
przebóstwiająca) miała także mieć charakter napięciowy i napędzający osobę
ludzką do wzrostu, ale bez obecnego elementu walki, cierpienia, rozdarcia,
szoku i bolesnego poczucia alienacji jednego świata od drugiego, która powstała
na wskutek upadku i zranienia ludzkiej natury.
wtorek, 10 lipca 2012
Właśnie się dowiedziałem, że okradziono moją żonę z portfela, w którym była spora gotówka oraz wszystkie ważne dokumenty jak dowód osobisty, prawo jazy. Stało się to przy bazylice Sagrada Familia w Barcelonie. Od razu zobaczyłem w tym zdarzeniu coś więcej, niż tylko zwykłą kradzież. Może przesadzam, ale zobaczyłem w tym jakiś szczególny znak naszych ucywilizowanych, barbarzyńskich czasów. Złodziej wykorzystujący szczery zachwyt turystki nad niezwykłym dziełem Gaudiego, naturalną nieuwagę wynikającą z kontemplacji piękna to szczególnie niebezpieczny złodziej.
Gaudi też zginął przez nieuwagę. Potrącił go tramwaj, gdy genialny architekt zanurzony w swych rozmyślaniach nad nieukończonym projektem bazyliki po prostu szybkim krokiem przechodził przez ulicę.
Gaudi to również jedyny (jak na razie) artysta katolik, który ma otwarty proces beatyfikacyjny.
To miejsce wydaje się być naznaczone: piękno, roztargnienie, kontemplacja, śmierć, nieuwaga, złodziejaszki. Na samym dole każdej pięknej struktury istnieją ciasne i ciemne korytarzyki dla przemykających szczurów.
poniedziałek, 9 lipca 2012
udowodnij mnie
dystans to taka odległość między mną rozmazanym na tle [jakimkolwiek tle]. a mym pomnikiem. [różowy marmur z zielonkawą miedzią]
czoło marszczy świat ukośnie. [membranę z przewagą rzadkich częstotliwości]
kupił Hamlet iPada.
iHamlet w banał uPada
zanim poznałem mapy śniły mi się kontynenty. nietknięte. morza mieniły się imionami jednej zmiennej. [nie do udowodnienia]
jestem nie do udowodnienia
jak Ty
nie wiem kto bardziej.
płaczące zasłony. czujące kurtyny. myślące skóry.
moja dusza Cię szuka.
przedziera się przez migoczące powierzchnie.
ostatniej głębi nie dotyka promień
ona jest promieniem.
[współpatrzącym]
nie do pochwycenia
jesteś nie do pochwycenia
nie tak
jak ja
czwartek, 5 lipca 2012
może ja sroki powinienem docenić
te tutaj na parapecie
a nie nowe zmysły wykształcać?
po co mi one
jak wszystko płynie w kierunku odwrotnym do patrzenia?
może to z zazdrości że to nie ja
lecę tym samolotem
wymyślam "motyle z kości"
i porastam światem
taki punkt widzenia wszystkim zamaskowany
tobą też
"moje powieki to niewypały"
dlaczego to powiedziałem?
może dlatego że będąc zjawą z opóźnionym zapłonem
od zawsze w jawie rozjarzony snami
brodzę ze złamanym wiosłem?
"bezkresna mielizna"
gdzieś w otchłani kropki głucha żmija
i wcale nie śpi
Subskrybuj:
Posty (Atom)