sobota, 30 października 2010

Migotanie Bytu - kwestia wyłącznika jaźni

Zanim Stąd Zniknę uczę się sztuki pojawiania się Po Drugiej Stronie. 

Nie uważacie, że to dość zabawny sposób na skupienie i wyrażanie myśli? Mam na myśli formę blogu jako taką. Z jednej strony mam silne odczucie, że aby taka forma komunikowania się z sobą i innymi miała sens trzeba zapomnieć o tym, że ktoś to będzie czytał. Z drugiej strony po to właśnie pisze się blog, żeby inni mogli to czytać. Pisać czy nie pisać? Oto jest pytanie! 

Moja żona na przykład uważa, że powinienem pisać, bo przynajmniej dowie się z niego, co mi w głowie siedzi.

A co by powiedziała guwernantka z końca XIX w., której zaproponowano by pisanie takiego pamiętnika, ogólnie i od zaraz dostępnego dla wszystkich? Taki magiczny pamiętnik powielający się po każdym wpisie w milionach sztuk i lecący w postaci papierowego, zapisanego ptaka do wszystkich życzliwych i nieżyczliwych czytaczy. Czy zgodziłaby się go pisać? Coś mi mówi w środku (to ten mój wiecznie szepczący krasnal - pomieszkujący to w kartonie umysłu, to na obrzeżach serca i sumienia), żeby nie pisała. Przynajmniej nie w takiej formie. Pomyślałaby, że to jakieś bezeceństwo i diabelska sztuczka. Ile musiało się zmienić w naszej mentalności w ciągu tego jednego stulecia, że taki pamiętnik "dla wszystkich" stał się czymś normalnym, wręcz pożądanym i modnym, na tyle modnym, że sam zacząłem to robić. Właśnie przed chwilą.

Ale do rzeczy. To ma być wpis o migotaniu bytu... he he, też mi ad rem. Migotanie bytu to wbrew pozorom trudne i bardzo ciekawe zajęcie. Postaram się pokrótce wyjaśnić. Zajmuję się tym od jakichś 40-stu lat i muszę przyznać, że to wciągające zajęcie (tak jak chodzenie po bagnach). Nasza świadomość ma przedziwną naturę, z jednej strony przepełnia nas duma, że tylko my, ludzie, mamy świadomość naszej świadomości i gdy "wszystko gra" jakoś tolerujemy i popieramy jej nienasyconą zachłanność percepcji. No i dobrze. Z drugiej jednak strony, gdy boli nas ząb, albo ktoś odrzucił nasze uczucie, lub też w jakiś inny sposób cierpimy - wtedy nasza świadomość traci swoją naturalną zachłanność na fotografowanie i magazynowanie wszystkiego, co tylko się da. Wtedy wolelibyśmy nie czuć, nie wiedzieć, nie percypować. Ból każdego rodzaju: fizyczny, psychiczny i duchowy pozbawia nas przyjemności z faktu posiadania samoświadomości. Niektórzy woleliby wtedy w ogóle jej nie mieć, ale Pan Bóg nie dołączył instrukcji obsługi z informacją gdzie jest pstryczek do wyłączania ludzkiej jaźni. Wychodzi na to, ze nasza świadomość jest NIEWYŁĄCZALNA. I to właśnie nazywam migotaniem bytu, ponieważ my ludzie próbujemy ją jednak jeśli nie brutalnie wyłączyć, to na pewno nieco osłabić, przyciemnić, rozmazać. Tak jak byśmy nie potrafili unieść własnego bytu w jego najczystszej, najprostszej i najbardziej intensywnej formie. I rzeczywiście nie potrafimy. Hinduiści i buddyści np. poradzili sobie z tym fantem tak, że uznali ludzką jaźń, świadomość istniejącego odrębnie "ego" jako największe złudzenie i przeszkodę do osiągnięcia stanu doskonałego zwanego satori, oświecenie. Aktywiści rzucili się w szaleńczy wir działania, które absorbuje świadomość na rzeczach zewnętrznych tak bardzo, że nie ma czasu na zarejestrowanie faktu samoświadomości. Dla nich jej możliwości "działania" do wewnątrz są bez sensu i nie warte jakiejkolwiek refleksji. Narkomani sięgnęli po zakazany owoc ekstazy - czyli wyjście poza swój stan ("wyłączenie świadomości") - wpływając chemiczne na mózg i niejako blokując świadomość w jej naturalnym, zmysłowym postrzeganiu. Seksoholicy, alkoholicy, pracoholicy i cała reszta wszelkiej maści: "holicy" pstryka wyłącznikiem rozkoszy, upojenia i zatracenia, ale wynik ostateczny ciągle jest ten sam. Popstrykać to sobie można: swoim mózgiem , zmysłami i czym tam tylko chcecie, a świadomości i tak nie można wyłączyć. To właśnie nazywam migotaniem bytu, oczywiście bytu ludzkiego, obdarzonego czymś tak niezwykłym jak niewyłączalna jaźń. Bóg jest okrutny? Nigdy! Uważam, że niewyłączalna świadomość to jeden z Jego Nieskończenie Mądrych Patentów, który wynika z Jego Miłości, Sprawiedliwości i Miłosierdzia zarazem. Mógłby powiedzieć: "Drogi Adamie, droga Ewo... nie ma wyłącznika świadomości. Reguła jest prosta: jeśli uważacie, że wasze "ja", "jaźń" "świadomość" "dusza" "psyche" jest wasza i tylko wasza, spróbujcie się jakoś z nią uporać, ale ostrzegam - lekko nie będzie. Jeśli natomiast uważacie, że jest moim darem, czyli należy do was i do Mnie, to pozwólcie, że odsłonię wam, do czego tak naprawdę służy, ale ostrzegam - lekko nie będzie."

Oczywiście mam świadomość (sic!), że pisząc taki, a nie inny tekst jako oficjalny wstęp do mojego blogu narażam się na znikomą liczbę czytelników, ale jakoś mnie to nie martwi. Wręcz przeciwnie, zaczyna mnie to nawet bawić, a to dobry znak każdej formy kreacji. Wiem, że mógłbym napisać o tym, jakie wiersze, opowiadania, czy scenariusze filmowe ostatnio napisałem. Mógłbym również zdać humorystyczną relację z mojego jesiennego urlopu w magicznym mieście Prudnik, myślę jednak, że na to wszystko przyjdzie czas. Inny czas. 
Tego wieczoru mój krasnal- interior postanowił podszepnąć mi kilka myśli o migotaniu bytu, a ja z nim nie walczyłem. Nie dzisiaj.