środa, 12 lutego 2014

neuro-harfa w głębi niedostępnej jaskini

i przyszedł ten moment, cisza, spokój, palce na klawiaturze, czas pisać scenariusz…
i co?
i nico.
a właściwie to samo, co zwykle. brak jakiegoś tam pliku ostatniej wersji tekstu, i twórcza katarakta gotowa. a to żona zadzwoni, bo nie wie jakie ma pociągi powrotne z końca świata; a to M. zadzwoni, bo nie wie, czy skanować fotografie do pdf czy do jpg.
do jakiej pustej jaskini, w jak wysoko położonej skale musiałbym wpełznąć, żeby nic mnie nie rozpraszało?
a pusta jaskinia byłaby prawie pusta. bo na bank byłyby tam nietoperze, całe połacie przyklejonych do sufitu nietoperzy;
i one nie spałyby, tylko latały w te i we w te;
a mnie to by denerwowało;
a one grałyby na strzępach mych nerwów; rodzaj latających palców. rodzaj neuro-harfy.
i bateria laptopa by się wyczerpała i musiałbym zejść do hotelu, żeby włożyć kabel do gniazdka i poczekać parę godzin; 
no to bym włączył telewizor i tępo wpatrzony w migający ekran obezwładniałbym, rwałbym i oddawał na pożarcie ostatnie struny neuro-harfy;
a tam film o scenarzyście, co siedzi przed monitorem laptopa, cisza, spokój, palce na klawiaturze, i on też ma kryzys twórczy;
ale w odróżnieniu ode mnie, on go przełamuje, i to zaledwie w ciągu dwóch godzin fabuły; a na końcu dostaje Oskara, lecz ja mu szczerze nie zazdroszczę;
wolę swą jaskinię z nietoperzową neurozą, i lapotem z pustą kartką wirtualnej bieli;
co by było, gdyby bateria miała niewyczerpywalną energię?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz