poniedziałek, 9 stycznia 2012

zanim stąd zniknę
i w dzwonie ciszy
owinięty pergaminem galaktyk
wymknę się z pełznących poematów
snów rdzawych szeptów
a serce niespokojna mewa
wyjęczy biel skrzydłami
wyśpiewam wyszepcę


gdy drzazgi słów spadają


pieśń o milczącym Logosie


mam tylko jazgotliwe znaczenia z przeciętym językiem
a sam utkany jestem z Jego milczenia
mętna surowica praw i brak powietrza
tak mało miejsca pomiędzy młotem gwoździem i uderzeniem


gdy drzazgi słów spadają


jesienią wyciągam je z rąk oczu i krtani
może nawet uwierzyłbym że są piękne
gdyby im nie brakło głębi i ostrości


gdy drzazgi słów spadają


mam tylko rozproszone litery
ślady martwej jaszczurki na parzącym piasku
i mienię się niezmiennie - jak morze - zmiennymi imionami


gdy drzazgi słów spadają


jestem asylabicznym owadem
z pokrętłem na rubinowym pancerzu
chyba nikt już nie szuka szyfru prócz Niego


gdy drzazgi słów spadają


Logos przechodzi bez początku i końca
bez namierzalnych sekwencji
sens ostateczny
wciąż i na wieki


otwarty
[nie mylić z "rozmyty"]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz