niedziela, 27 listopada 2011

Modlitwa kontemplacyjna 1



Modlitwa kontemplacyjna to bez wątpienia największy dar, jaki otrzymałem od Boga. Paradoks polega na tym, że pisanie o niej wydaje mi się trudniejszym zadaniem, niż samo jej praktykowanie. Zastanawiałem się, skąd we mnie ta wielka potrzeba nazywania tego, co krystalizuje się w strefie „nienazywalnej”. Skąd we mnie to przemożne pragnienie pisania o modlitwie kontemplacyjnej? Dlaczego tak bardzo chcę się dzielić z innymi refleksją na jej temat? Opowiedzieć o tak silnym, osobistym doświadczeniu, które być może dla wielu nawet nie jest godne miana „doświadczenia realnego” (oczywiście w ich subiektywnej skali realności)? 

Odpowiedź jest jedna: Pan Bóg. 
Mam taki szczególny rodzaj testu na to, czy to, czego pragnę wynika z woli Bożej, czy raczej jest tylko i wyłącznie moim kolejnym, dziwnym pomysłem, nie mającym nic wspólnego z Bożym pragnieniem. Nazywam go „trzy papierki lakmusowe”. Przepis jest bardzo prosty. Zanurzamy trzy papierki lakmusowe w pragnieniu. Są to: nasze możliwości, koloryt determinacji oraz obraz własnej tożsamości, którą chcemy przez to pragnienie wzmocnić, rozszerzyć, czy wręcz uzyskać na nowo. Następnie sprawdzamy odczyty. Jeśli na papierku „nasze możliwości” będzie niemożliwość wykonania, pozorna lub niepozorna, na „kolorze determinacji” radość, i przede wszystkim na „obrazie tożsamości” znajdować się będzie pokora, to możemy być spokojni – takie pragnienie jest od Boga.
I tak jest w tym przypadku. Napisanie książki, czy choćby nawet cyklu rozważań na temat roli modlitwy kontemplacyjnej w moim życiu w istocie wydaje mi się czymś niemożliwym. Jadnak to wezwanie budzi niezwykłą radość,  jako szczególny rodzaj zachęty i pewnego przedsmaku owocu, który będzie zwieńczeniem całego trudu. Przeczuwam również bardzo mocno, że idąc z tym pragnieniem odkryję samego siebie, swoją głęboką tożsamość, ukrytą dla mnie przez Boga w Nim samym.
Myślę, ze w życiu każdego chrześcijanina przychodzi taki moment, że ma dosyć wierzgania i nieustannego siłowania się z wolą Bożą. Chce po prostu zrobić coś, co niesie ze sobą głęboki pokój, radość oraz pasję tworzenia. Dramat polega na tym, że pójście za wolą Bożą wydaje nam się ostatnią rzeczą, z pomocą której zdołalibyśmy uzyskać ten wymarzony stan, stan szczęśliwości. W rzeczywistości to jedyna droga. Tę prawdę, jak i wiele innych, odkryłem właśnie na drodze modlitwy kontemplacyjnej. 
Zaznaczę od razu na początku, że dla mnie ta modlitwa to przede wszystkim zwykły i równocześnie niezwykły proces wszczepiania się w Rzeczywistość – tą ziemską, tę niebiańską i tą Ostateczną, którą Jest, Który Jest. Dzięki modlitwie kontemplacyjnej różnorodny i przebogaty świat wiary stał się dla mnie DOŚWIADCZALNY, na mój jedyny i niepowtarzalny sposób. To ta sól, o której mówił Jezus „czymże ją posolić, jeśli smak swój utraci”? Ona dała smak wszystkiemu: miłości, wierze, nadziei, pięknu, cierpieniu, radości, Kościołowi, sakramentom, Pismu Świętemu, przyjaźniom, pracy, twórczości. Bez doświadczenia modlitwy to wszystko byłoby dla mnie martwe, pozbawione znaczenia, strącone z półki moich realnych wartości.
Przygoda z modlitwą kontemplacyjną, ta która już się wydarzała i ta, która wciąż się wydarza jest moim wielkim skarbem, dlatego muszę o niej opowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz