zanim stąd zniknę
i w dzwonie ciszy
owinięty pergaminem galaktyk
wymknę się z pełznących poematów
snów rdzawych szeptów
a serce niespokojna mewa
wyjęczy biel skrzydłami
wyśpiewam wyszepcę
gdy drzazgi słów spadają
pieśń o milczącym Logosie
mam tylko jazgotliwe znaczenia z przeciętym językiem
a sam utkany jestem z Jego milczenia
mętna surowica praw i brak powietrza
tak mało miejsca pomiędzy młotem gwoździem i uderzeniem
gdy drzazgi słów spadają
jesienią wyciągam je z rąk oczu i krtani
może nawet uwierzyłbym że są piękne
gdyby im nie brakło głębi i ostrości
gdy drzazgi słów spadają
mam tylko rozproszone litery
ślady martwej jaszczurki na parzącym piasku
i mienię się niezmiennie - jak morze - zmiennymi imionami
gdy drzazgi słów spadają
jestem asylabicznym owadem
z pokrętłem na rubinowym pancerzu
chyba nikt już nie szuka szyfru prócz Niego
gdy drzazgi słów spadają
Logos przechodzi bez początku i końca
bez namierzalnych sekwencji
sens ostateczny
wciąż i na wieki
otwarty
[nie mylić z "rozmyty"]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz