Wszystkie małe radości, uniesienia i zachwyty o tyle mają sens o ile ustępują pierwszeństwa właśnie tej największej i najważniejszej Radości, jaką jest Boże Błogosławieństwo.
Kiedyś w McDonaldzie usiadłem do swej tacy z “czisami”, frytkami i małą kawą. Odruchowo wyciągnąłem rękę do znaku krzyża (to u mnie jest już zwyczajem, przed każdym posiłkiem robię znak krzyża i już), ale wtedy poczułem na sobie wzrok kilku młodych osób siedzących naprzeciwko parę metrów ode mnie. Moja dłoń niespodziewanie zawisła w powietrzu. Nie wiem, jaki to był wzrok, pełen politowania, pogardy czy może zimnej obojętności, nie spojrzałem w ich stronę, żeby to sprawdzić.
I wtedy powiedziałem w duchu: “ Boże, Ty jesteś moim błogosławieństwem, nie przekleństwem”. I po tym najkrótszym wyznaniu wiary, bez najmniejszego przymusu zrobiłem znak krzyża.
Te cheeseburgery, frytki i kawa smakowały mi wtedy jak nigdy wcześniej, i jak nigdy potem. Tak jakbym jadł ich niebiańską wersję...